wtorek, 27 czerwca 2023

 Ava Harrison - „Bezwzględny władca”


Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczki. Dziewczyna stanowi wyłącznie kartę przetargową w interesach rodziców. Mają wobec niej oczekiwania, które musi posłusznie spełnić.


Kiedy w jej mieszkaniu pojawia się gangster Matteo Amante, Viviana zachowuje zimną krew. W świecie, w którym dorastała, nie ma miejsca na słabość czy strach. Mężczyzna dobrze wie, kim ona jest, a ich spotkanie nie było dziełem przypadku.


Matteo Amante czegoś od niej chce i informuje ją, że ojciec dziewczyny już wybrał dla niej męża. Ale nie tego mężczyznę Viviana poślubi. Trwa wojna, a Viviana musi pomóc Matteo ją wygrać…

No i wpadł w moje łapki trzeci tom serii „Zepsutego imperium” - „Bezwzględny władca”, kurczę, nie wiem, co mam myśleć o tej książce. Dlatego też nie spodziewajcie się wypocin w tej recenzji, bo będzie to chyba jedna z moich najkrótszych. Mam co do niej mieszane uczucia. Niby mi się podobała, ale tak nie do końca, sama nie wiem. Pierwszy tom był średni, drugi był zdecydowanie lepszy, a ten, sama nie wiem. Do przeczytania i do zapomnienia, nie było w nim za bardzo nic, co by mnie zaskoczyło, co by przyciągnęło moją uwagę, ot historia jak większość, bez efektu wow i fajerwerków. Bohaterzy niby, jako tako charakterni, ale nie sprawili, żebym zapałała do nich jakąś większą sympatią. Fabuła przewidywalna do bólu, nie poczułam przy niej nawet pojedynczego szybszego stuknięcia serca, przeczytałam, bo przeczytałam, było i się zmyło. Podejrzewam, że tak jak ją szybko przeczytałam, tak samo szybko wyparuje ona z mojej głowy.

Nie będę pisała nic więcej na temat tej powieści, bo po prostu nawet nie mam na to ochoty. Po tak cudownej oprawie spodziewałam się czegoś więcej, a nie tylko kolejnej schematycznej nudnej lekturki, którą przeczytałam i nic poza zmęczeniem przy niej nie poczułam. Dwa pierwsze tomy, jeszcze jak cię mogę, ujdą w tłoku, tak ten, cóż, nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Tej powieści daję, a niech będzie 3/10.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

 Iga Daniszewska - „Dziewczyna z zajęć malarstwa”


Kaylee Clark poznaje Aidena Walkera na zajęciach z malarstwa. W ramach kary za udział w bójce chłopak zostaje zmuszony do pozowania do aktu. Malarstwo w ogóle go nie interesuje. W zasadzie interesują go głównie kłopoty i dziewczyny na jedną noc. Jednak początkowa niechęć do odbywania kary zamienia się w interesujące zajęcie, gdy Aidenowi wpada w oko niska, pyskata brunetka.


Kaylee nie jest typem dziewczyny, która ukrywa przed światem, co myśli, więc słowne potyczki z Aidenem przychodzą jej niezwykle łatwo. Gdy zostają zmuszeni do pocałunku, niechęć między nimi nieoczekiwanie zmienia kierunek.

Od tego momentu zaczyna się pełna chemii, napięcia oraz pożądania znajomość, która przeradza się w układ bez zobowiązań.

Po pewnym czasie Kaylee orientuje się, że musi przerwać relację z Aidenem, zanim będzie za późno i się w nim zakocha. Aiden nie jest zachwycony takim obrotem spraw, ale nie ma zamiaru złamać dziewczynie serca, więc zgadza się, aby zakończyli tę znajomość. Jednak dla Kaylee jest już za późno. Wpadła po uszy.

Swoją przygodę z twórczością Igi, zaczęłam od „Szpilek z Wall Street”, które od pierwszych stron już zdobyły moje serce. Lekkie pióro autorki, ciekawa fabuła, spora dawka humoru i sarkazm sprawiają, że czyta się tę książkę z ogromnym uśmiechem na twarzy. Za sprawą „Dziewczyny z biblioteki” polubiłam ją jeszcze bardziej, ale „Dziewczyna z zajęć malarstwa” spowodowała, że całkowicie przepadłam. Uwielbiam jej styl pisania, poczucie humoru i historie, które tu otrzymaliśmy. Są lekkie, przyjemne i idealnie uprzyjemniają czytelnikowi wieczór, a przedstawiona tu historia, jest interesująca i przezabawna, dzięki czemu książkę czyta się w naprawdę ekspresowym tempie, a co więcej, można się przy niej maksymalnie odprężyć. Nie będę ukrywała, że postać Kaylee zaintrygowała mnie już w poprzednim tomie i byłam bardzo ciekawa, jaką opowieść wymyśli dla niej autorka, oczywiście się nie zawiodłam, a nawet jest to chyba moja najulubieńsza część. Szczerze mówiąc, miałam lekkie obawy, ponieważ historia Lexi podobała mi się bardzo i nie byłam do końca przekonana, czy opowieść z jej siostrą będzie równie dobra. Ale widać, że autorka w bardzo przemyślany sposób rozpisała swoje trzy powieści, które są idealnie poprowadzone i na pewno nie są zbyt schematyczne, tylko w każdej z nich jest coś innego. Ma dryg do pisania i po mistrzowsku przelewa swoje pomysły na papier. Genialnie stworzyła postacie we wszystkich trzech książkach, były one tak wykreowane, że nie dało się ich nie polubić. Dzięki nim lekturę czytało się w ekspresowym tempie i nim na dobre rozsiadłam się w fotelu, już zobaczyłam koniec.

Jeżeli szukacie książki, bądź serii, która uprzyjemni wam wakacyjny wyjazd i poprawi wam humor, to te powieści są skierowane właśnie do was. Ja bawiłam się przy nich świetnie, jedynie co żałuję, że skończyły się tak szybko. Jestem zachwycona lekkim piórem autorki i na pewno jeszcze do jej książek powrócę. Tej opowieści daję 9/10.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

 

Rita Kent - „Obietnica kłamstwa”

Stan Lii jest krytyczny. Próbowała uciec od męża, który zamienił jej życie w piekło. Nie potrafił wybaczyć jej zdrady, a ona nie była zdolna trwać dłużej u jego boku.


Adrian zrozumiał, że jego postępowanie o mało co nie doprowadziło do tragedii. Wciąż może być za późno. Jego upór, złość i nienawiść niemal odebrały mu Lię.

Teraz kobieta próbuje pozbierać skrawki dawnego życia. Zrozumieć, kim jest i kim chciałaby się stać. Czy Adrian jej wybaczy? Czy wszystko, co mu powiedziała, to prawda? Zawsze otaczały ją kłamstwa, były jej sprzymierzeńcem. Dlaczego więc teraz miałaby mówić prawdę?

Jest to zdecydowanie jedna z moich ulubionych serii i tak naprawdę bardzo żałuję, że jest to już koniec mojej przygody z bohaterami. Mroczna, brutalna, popaprana, tak te trzy słowa w idealny sposób oddają to, co mamy w tej opowieści. Z jednej strony odczuwam ogromny niedosyt i smutek, że muszę się z nimi rozstać, z drugiej natomiast, uważam, że autorka zakończyła tę serię w idealny sposób i nie byłoby po prostu nawet sensu, aby ciągnąć tę historię dalej, został temat wyczerpany w całości i koniec kropka, nie ma naciągania na siłę, jak w niektórych przypadkach bywa. Książkę przeczytałam w ekspresowym tempie, dokładnie tak samo, jak było z poprzednimi dwoma tomami. Te książki to istne emocjonalne tornado, które porywają czytelnika w sam środek cyklonu i wir nie wyrzuca go, dopóki nie dobrnie do ostatniej strony, a wtedy czuje się lekki zawód, że to już po wszystkim. Mnóstwo emocji, jeszcze więcej zwrotów akcji i nieprzewidywalność tej historii sprawiają, że czyta się ją z zapartym tchem i nie jesteś w stanie odłożyć tej opowieści nawet na chwilę.

Nie jest to jedna z tych serii, które przeczytasz i zaraz wylecą ci z głowy, o nie, one przez swoje pogmatwanie i zawiłą akcję pozostają w pamięci na bardzo długi czas. Autorce należy się ogromny szacunek za to, co podsunęła jej wyobraźnia i w jaki sposób przelała to na papier, bo jest to naprawdę świetna historia. Wiem, że za dużo nie dowiedzieliście się z tej recenzji, ale moim celowym zabiegiem było to, aby nie zdradzać wam czegokolwiek na temat bohaterów czy też fabuły, bo mogłabym przez przypadek wam zdradzić coś istotnego i tym samym zepsuć całą zabawę z czytania tych opowieści.

Czy polecam tę serię? To chyba oczywiste, że tak! Jak dla mnie jest to lektura obowiązkowa, dla każdej miłośniczki nieprzewidywalnych i popapranych opowieści! Tej książce daję 9/10.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.


poniedziałek, 26 czerwca 2023

 Pamela Anderson - "Love, Pamela"



Życie i marzenie są wspaniałym tańcem.
Moje marzenia często się spełniają – to przekleństwo i błogosławieństwo.

W latach 90. wizerunek blond seksbomby Pameli Anderson był wszechobecny. Odkryta na trybunach podczas meczu futbolu kanadyjskiego, szybko stała się supergwiazdą, ulubioną dziewczyną z okładki „Playboya”, symbolem hollywoodzkiego przepychu i seksapilu. Jednak Pamela Anderson, którą znamy – a przynajmniej tak nam się wydaje – powstała raczej wskutek zbiegu okoliczności niż szczegółowo zaplanowanej ścieżki kariery. Love, Pamela przedstawia jej prawdziwą historię, opowieść o dziewczynie z małego miasteczka, która zaplątała się we własne marzenia.

Dorastająca na wyspie Vancouver córka młodych, żywiołowych i nieświadomie stylowych rodziców miała trudne dzieciństwo, ale rozwinęła w sobie głęboką miłość do natury i zapełniła swój świat odmieńcami, niewidzialnymi przyjaciółmi i rannymi zwierzętami. W końcu Pamela przezwyciężyła swoją naturalną nieśmiałość i pozwoliła, by jej niespokojna wyobraźnia popchnęła ją do rozpoczęcia życia, o którym niewiele osób może pomarzyć – zamieszkała w Hollywood, w Rezydencji Playboya. Gdy stała się popularna, zainteresowały się nią tabloidy, a były to czasy, w których taktyka paparazzich niszczyła wizerunek i poczucie własnej wartości.

Pamela z wdziękiem brnęła naprzód, znalazła schronienie w swoim zamiłowaniu do sztuki i literatury, wyłoniła się jako oddana matka i aktywistka. Teraz, po powrocie na wyspę swojego dzieciństwa, po pamiętnym występie w roli Roxie w „Chicago” na Broadwayu, Pamela opowiada historię swojego nieposkromionego wolnego ducha, który wraca do domu i na każdym kroku odkrywa siebie na nowo. Napisana żywą prozą przeplataną oryginalnymi wierszami książka Love, Pamela jest pełnym pokory, wielowarstwowym i niezapomnianym pamiętnikiem.

Coraz częściej sięgam po autobiografie, ale nie każdej osoby, tylko tych, która w jakimś stopniu mnie interesowała. Pamiętam, jak jako nastolatka oglądałam serial „Słoneczny patrol” i sama zachwycałam się nad urodą Pameli Anderson, ah ten bujny biust, zgrabna sylwetka, smukła twarz, pełne usta i długie blond włosy, siedziałam zapatrzona w szklany ekran, jak w obrazek. Nie oszukujmy się, była, właściwie jest piękną kobietą. Gdy pojawiła się w zapowiedziach jej autobiografia, wiedziałam, że na pewno po nią sięgnę, po propozycji recenzenckiej bez wahania ją zamówiłam. Z niecierpliwością wyczekiwałam mojego egzemplarza i gdy w końcu do mnie dojechał, byłam zachwycona. Później już troszkę mniej, gdy zobaczyłam oprawę, co więcej, byłam nawet zawiedziona. Zawsze w autobiografiach liczę na fotografie tych osób, ich prywatne zdjęcia, jakieś takie, które znajdują się w ich prywatnych kolekcjach, a nikt inny ich wcześniej nie widział. W tym przypadku, wielkie rozczarowanie. Ogólnie nie będzie to zbyt długa recenzja i przede wszystkim nie będzie pozytywna, negatywna też nie, mogłabym powiedzieć, że mam co do tej książki dość neutralny stosunek. Jej kariera działała naprawdę prężnie i liczyłam na to, że zostanie to nam bardzo szczegółowo przedstawione, ale poza kilkoma szczegółami z jej życia prywatnego i zawodowego, nie znalazłam za bardzo nic, co mogłoby mnie mocniej zainteresować, ot dostałam jej okrojony życiorys, bez większego efektu wow. Co jest na plus tej autobiografii, to wiersze, które Pamela napisała sama, ma do tego naprawdę ogromny talent. I kolejne na plus to jej działalność na rzecz zwierząt, wiedziałam, że działa w tym temacie dużo, ale nie, że aż tyle, za to należy jej się ogromny szacunek.
Po tej lekturze, cóż jestem trochę rozczarowana, liczyłam na trochę więcej. Daję jej 5/10.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Luna.

 Ava Harrison - „Mroczne imperium”



Phoenix od zawsze wiedziała, czym zajmuje się jej ojciec. Zdawała sobie sprawę, że jest jednym z największych handlarzy bronią na świecie. Mężczyzna chciał chronić córkę przed mrokiem, który był jego codziennością, i pozwolić jej na normalne życie, z dala od piekła.
Jednak dziewczyna nie chce unikać odpowiedzialności za rodzinę. Oferuje ojcu pomoc, nie mając pojęcia, na co się pisze. Będzie musiała zdobyć informacje pogrążające Alarica Prince’a – mężczyznę, który poprzysiągł zemstę na jej ojcu. Mężczyznę, który jest najniebezpieczniejszym wrogiem jej rodziny.
Ojciec ostrzega Phoenix przed Alariciem. Mówi, jakim typem człowieka jest ten facet.
Najgorszym.
Ona jednak myśli, że wszystko sobie dobrze zaplanowała. Jednak nie ma pojęcia, że Prince już wszystko wie. I tylko czeka.

Zacznę może od tego, że miałam niezłą niespodziankę, że nie jest to seria o jednych bohaterach, tylko trzy części, każda o kimś innym. Pierwsza część, cóż była średnia, dość przewidywalna i nie miała jakiegoś takiego efektu wow, oceniłam ją na sześć gwiazdek. Teraz w moje łapki trafiła opowieść Aalarica i Phoenix. Bardzo lubię książki z motywem hate- love i zawsze chętnie po nie sięgam, cóż mogę powiedzieć o tej części. Na pewno podobała mi się ona bardziej niż pierwszy tom. Nie miałam co do niej wygórowanych oczekiwań, tylko liczyłam na to, że będzie ona utrzymana na podobnym poziomie i śmiało mogę stwierdzić, że było nawet lepiej. W tej opowieści, już miałam kilka elementów zaskoczenia, nie do końca byłam w stanie przewidzieć co się wydarzy i to jest zdecydowanie na plus tej opowieści. Autorka w genialny sposób wykreowała bohaterów, dostajemy mocne charaktery a nie ciepłe kluchy. Phoenix to babka z pazurem nie pozwoli sobą pomiatać i kiedy trzeba pokaże na co ją stać. Prince oj do niego szybciej serduszko zabiło, jest zimny i raczej nie afiszuje się na prawo i lewo ze swoimi uczuciami, wręcz przeciwnie próbuje pokazać jaki z niego twardy i zimny sku...rczybyk. Bardzo mi się podobało to, że po raz kolejny mamy cięty język i fajne zaczepki i riposty, które też swoją drogą dodają trochę humoru dla tej opowieści, a przy lekkim i przyjemnym stylu pisania autorki, sprawiają, że jej ocena zdecydowanie szybuje w górę.

Tak jak wspomniałam wyżej, ten tom podobał mi się dużo bardziej niż „Zepsute imperium” i gdy zaczęłam ją czytać rano, wieczorem już dobrnęłam do ostatniej strony. Byłam zaskoczona, że tak szybko poszło. Cała opowieść jest bardzo interesująca, wciągająca a przede wszystkim zaskakująca, przez co wciągnęłam się w tę opowieść w całości. Jestem ciekawa, jak wypadnie na tle dwóch pozostałych kolejna część, mam nadzieję, że będzie równie dobra, co ta. Tej daję 8/10.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

 Layla Wheldon - „Anioł łez. Wiatr w skrzydłach”


Każda podjęta decyzja jest niczym kamyk rzucony w sam środek spokojnego jeziora. Drobne fale poruszają powierzchnię i zaczynają się rozprzestrzeniać. Kręgi na wodzie prędzej czy później dosięgną brzegów. Niektóre decyzje jednak mają siłę lodowca zsuwającego się do oceanu. Zamiast drobnych fal na wodzie powstaje ogromne tsunami, gotowe niszczyć wszystko, co napotkają na swojej drodze.

Decyzje podjęte przez Daniela na zawsze odmieniły losy jego samego i bliskich mu osób. Tragiczne wydarzenia zmusiły go do ucieczki. Teraz próbuje zbudować swoje życie na nowo, po drugiej stronie Oceanu Spokojnego, w tajemnicy przed własną rodziną i z dala od dziewczyny, którą nadal kocha. Każdego dnia zmaga się z wyniszczającym poczuciem winy, niepozwalającym mu wrócić do psychicznej równowagi.

Diana myślała, że w jej życiu w końcu wszystko zaczęło się układać, dopóki dosłownie w jednej chwili nie straciła przyjaciółki i ukochanego. Od tych dramatycznych wydarzeń każdy dzień tej dziewczyny jest przepełniony niepewnością, bólem i tęsknotą. Do tego zaledwie kilka tygodni po wyjeździe Daniela zostaje postawiona przed trudnymi wyborami, które jeszcze bardziej zmienią jej życie.

Co zrobi Diana? Czy podejmie decyzję, której konsekwencje mogą sięgać naprawdę daleko?


Pierwszym tomem byłam zafascynowana, wywołał on we mnie wiele emocji, a moje serce było wielokrotnie roztrzaskane. Zakończenie pierwszej części było dla mnie hm... szokujące i na pewno niezadowalające i byłam wkurzona potwornie na autorkę, że urwała to akurat w takim momencie. Teraz dorwałam w swoje łapki nareszcie drugi tom. Czekałam na niego bardzo, ale cóż, swoje niestety odleżeć musiał. Otrzymujemy tu kontynuację losów Diany i Daniela, nie będę ukrywała, że bałam się tej części i tego, co mogę w niej znaleźć, a przede wszystkim czy moja wrażliwa dusza udźwignie ich opowieść i po raz kolejny nie zostanę ze złamanym sercem. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej opowieści i przede wszystkim, jak autorka dalej poprowadzi tę historię, czy nadal będzie pełna bólu, cierpienia i wielu innych emocji, które tak, jak w przypadku „Podciętych skrzydeł”, będą nam towarzyszyć już od pierwszej strony. Cóż śmiało mogę stwierdzić, że ta część jest równie piękna co jej poprzedniczka, a autorka już w pierwszych kilku stronach spuszcza na nas zajebiście emocjonalną bombę! Początek książki jest tak potwornie przepełniony bólem, że ja jako czytelnik odczuwałam, każdą z tych emocji, całą sobą czułam to, co nasi bohaterowie. Targa mną wiele uczuć, a w mojej głowie kłębi się jeszcze więcej myśli, chciałabym wiele wam napisać o tej opowieści, ale ciężko mi się zebrać i napisać sensownie, to co chciałabym wam przekazać.

Layla Wheldon po raz kolejny stanęła na wysokości zadania i dała nam historię, która rozpruje wasze serduszko na milion drobnych kawałków, by później powolutku je składać. Otrzymujemy tu opowieść piękną, poruszającą, ale i bolesną, która daje nam nadzieję na to, że po każdej nawet największej burzy, zawsze wyjdzie słońce, a jedyne co nam pomoże przetrwać ból i smutek. A samo zakończenie sprawiło, że kolejny raz nie mogę doczekać się kontynuacji książki. Was gorąco zachęcam do poznania twórczości autorki. Tej pozycji daję 8/10.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Editio Red.

sobota, 24 czerwca 2023

 

Agata Polte - „Żelazna zabawa”



Cloe Tossell od zawsze żyła pod kloszem. Była chroniona tak bardzo, że czasami czuła, jakby nie mogła swobodnie oddychać. Teraz, kiedy dorosła, pragnie przestać być traktowana jak dziewczynka, jednak bracia wciąż widzą w niej tylko kruchą młodszą siostrę, która nie powinna mieszać się w sprawy familii.

Gdy pewnego wieczoru kobieta dostrzega w barze Adriena Russella, członka wrogiej rodziny mafijnej, od razu zaczyna się nim interesować. Mężczyzna jest starszy od Cloe o kilka lat, zdecydowanie dla niej nieodpowiedni, w dodatku oznacza kłopoty. Wbrew rozsądkowi właśnie to przyciąga do niego dziewczynę, która uwielbia igrać z ogniem.

Wkrótce Adrien i Cloe rozpoczynają zakazaną grę. Oboje nie chcą się angażować, a relację traktują jak zwykły układ, ale czy w ich świecie istnieje miejsce na takie zabawy? Zwłaszcza że wrogowie mogą tylko czekać na to, by wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść i zniszczyć ich samych oraz ich rodziny…

Twórczość Agaty Polte jest mi bardzo dobrze znana i ją lubię. Wiadomo, że są lepsze i ciut słabsze książki, ale seria „Żelaznych serc” jest zdecydowanie jedną z moich najbardziej lubianych. Teraz w moje ręce trafił szósty tom tej serii, czyli „Żelazna zabawa”. Kolejny raz otrzymałam genialną opowieść przepełnioną wartką i dynamiczną akcją, przemyślaną fabułą, a także ze świetnie wykreowanymi bohaterami. Idealnym dopełnieniem jest również spora dawka humoru, która skutecznie uprzyjemni nam lekturę.

Akcja tak jak to zwykle bywa w przypadku książek Agaty, zaczyna się z mocnym łupnięciem, od samego początku. W momencie, jak tylko zaczęłam ją czytać, moje serce zaczęło bić z zawrotną prędkością i nie chciałam odłożyć książki ani na chwilę, dopóki nie dobrnęłam do ostatniej strony. Bawiłam się przy tej lekturze bardzo dobrze i wręcz żałowałam, że czas z nią spędzony tak szybko minął.

Jeżeli chodzi o bohaterów, to uważam, że pasują oni do siebie idealnie, ta dwójka łączy się idealną całość i są swoim perfekcyjnym dopełnieniem. Lekko chaotycznie, czasami nieodpowiedzialny i tak bardzo zwariowani, że aż chciało się spędzać czas razem z nimi. Nie zabrakło tu też gorących scen, które bez wątpienia wywołają rumieńce na twarzy czytelnika.

Czy polecam tę książkę? Oczywiście, uważam, że jest godna uwagi i bardzo dobrze napisana, co więcej, jeżeli chodzi o całą serię, to moim zdaniem jest to jedna z lepszych, które zostały wydane. Tej książce daję zdecydowane 8/10.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

 Rina Kent - „Kuszenie kłamstwem”


Winter Cavanaugh nie jest już tą samą dziewczyną co wcześniej. Nawet nie ma już tak samo na imię. Teraz jest Lią Volkov, żoną Adriana Volkova.


To małżeństwo ma więcej rys niż gładkich powierzchni. Oni nigdy nie powinni być razem. Te wszystkie gierki między nimi tylko ich niszczyły. Wiedzieli, że zdołają niczego zbudować, a jedynie będą niszczyć siebie nawzajem. Jednak nie umieli przestać.

Okazuje się, że oboje noszą w sercu głębokie rany. Wydarzenia, przez które się one pojawiły, ukształtowały ich i sprawiły, że trudno jest im zaoferować coś dobrego drugiej osobie. Czy spróbują to zrobić, wiedząc, że potrafią tylko zadawać sobie ból?

Pierwszy tom „Deception trilogy” wywarł na mnie ogromne wrażenie i nieźle namieszał mi w głowie, pomimo tego, że minęło już dobre pół roku, od kiedy skończyłam pierwszą część, nadal doskonale pamiętam, jak szybko podczas czytania biło mi serce. Co do drugiej części miałam ogromne oczekiwania i nie będę owijała w bawełnę, dostałam wszystko to, co chciałam. Początkowo podczas czytania miałam wrażenie, że capnęłam w moje łapki nie ten tom, co trzeba, ale jednak szybko przekonałam się, że to celowy zabieg autorki. W tej części otrzymujemy tak jakby początek i koniec znajomości głównych bohaterów. Poznajemy ich szczegółowo i dowiadujemy się, dlaczego stali się takimi, a nie innymi ludźmi i co było tego przyczyną. Szczerze mówiąc, po raz kolejny zostałam bardzo zaskoczona od samego początku, właściwie do ostatniej strony nie wiedziałam za bardzo czego się spodziewać. Czytałam ją z zapartym tchem i miałam wrażenie, że kartki palą mi się w palcach, byłam nią w całości pochłonięta. To jest jedna z tych historii, które na bardzo długi czas wyryją się w pamięci czytelnika, nie dostajemy tu słodko pierdzącego romansu, w którym bohaterowie przechodzą przemianę, gdzie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dostają olśnienia i mkną przez życie, patrząc przez różowe okulary, wręcz przeciwnie, dostajemy mrok, który cały czas przysłania ich słoneczne niebo. Losy bohaterów są niczym gorzka czekolada powoli roztapiająca się na naszym podniebieniu, ale jednocześnie ich historia jest tak uzależniająca, że pragniemy więcej i więcej. Na tym zakończę tą recenzję, nie jest ona zbyt długa, ale chcę po prostu jak najszybciej zabrać się za kolejną część, która już teraz wiem, będzie genialna. Was gorąco zachęcam, dajcie się porwać tej iście toksycznej relacji, która jestem przekonana, że wywrze na was ogromne wrażenie. Ja daję jej 9/10.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

środa, 21 czerwca 2023

 Ludka Skrzydlewska - „Jego własność”


Miała być tylko pionkiem na planszy jego biznesu. Stała się kimś o wiele ważniejszym.
Podobno sztuka łagodzi obyczaje. Z pewnością nie dotyczy to Williama Wolfe'a, gangstera i... kolekcjonera. To człowiek, który nie tylko nosi drapieżne nazwisko ― potrafi być naprawdę niebezpieczny, zwłaszcza gdy ktoś próbuje go oszukać. Na przykład sprzedać mu podrabianą grafikę. Taki błąd popełnił Kieran, narzeczony Bronte Dixon. W dodatku wmanewrował rzeczoznawczynię w potwierdzenie autentyczności obrazu, po czym zniknął. Co oznacza, że teraz to ona ma poważne kłopoty. Nie dość, że o nielojalności narzeczonego dowiaduje się od bandyty, to jeszcze William Wolfe oczekuje od niej, że odpracuje dla niego dług Kierana. Dług wynoszący, bagatela, pięć milionów dolarów. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, tym bardziej że gangster wie o przeszłości dziewczyny coś, co powinno pozostać tajemnicą. I nie zawaha się skorzystać z tej wiedzy, jeżeli Bronte mu się sprzeciwi..


Twórczość Ludki jest mi bardzo dobrze znana i lubię jej pióro, dlatego, jej powieści brałam w ciemno. Gdy w zapowiedziach pojawiła się „Jego własność”, nie wahałam się ani chwili, tylko od razu podjęłam decyzję, biorę ją. Jako dodatkową zachętę miałam jeszcze wrzucane przez autorkę fragmenty, które skutecznie podsyciły moją ciekawość. Wczoraj rano wzięłam się za tę powieść z ogromnym zapałem i jak pierwsze pięć, może dziesięć stron mnie zaintrygowały i na mojej twarzy pojawił się uśmiech, tak z każdą kolejną przeczytaną kartką, zamiast radości zaczął pojawiać się grymas niezadowolenia. Ale może zacznę od początku, pomysł na fabułę był bardzo ciekawy i dość rzadko spotykany, oczekiwałam po tym temacie dobrego rozwinięcia, w końcu nieczęsto spotyka się rzeczoznawcę dzieł sztuki w książkach, dlatego liczyłam na to, że to zostanie naprawdę dobrze pociągnięte i tu pierwszy mój zawód, mam wrażenie, że potraktowany jest po macoszemu, gdzieniegdzie przebąkiwania o jej zawodzie i nic więcej, głównie fabuła skupiła się na „odpłacaniu” popełnionego przez nią błędu. A co do tego błędu, również mam mieszane uczucia, kobieta, która pracuję już w zawodzie dość długo, bo, nie jestem pewna w stu procentach, ale chyba dziesięć lat, zawali tak konkretnego babola i nie rozpoznaje falsyfikatu... uwaga! Aż trzech dzieł sztuki, rozumiem pomylić się przy jednym, ale przy trzech jeszcze wartych pięć milionów jeden, cóż... Teraz zacznę od bohaterów, którzy byli niestety kiepscy. Wolf miał być gangsterem i fakt, w pierwszej chwili przy nim miałam ciarki, ale później, był z niego taki gangster, jak z koziej dupy trąba, a jego ciągłe wspominanie, że Bronte jest jego własnością i ma robić, to co on chce, w każdym momencie, kiedy tego wymaga, w po pewnym czasie wychodziło mi bokiem. A co do samej głównej bohaterki, liczyłam, że dostanę inteligentną kobietę z klasą, a dostałam babeczkę, która miała małpi rozum przy Wolfie, a od momentu, gdy on pojawił się w jej życiu, całą praca poszła w odstawkę, a jedynym zmartwieniem było to, jak zareaguje jej asystentka, na kolejną jej olewkę. Cała fabuła ogólnie bardzo mi się ciągnęła, książkę czytałam cały dzień i miałam wrażenie, że nigdy się ona nie skończy. Jest mi bardzo przykro to pisać, bo autorkę lubię i szanuję, ale ta powieść jest jej najsłabszą z dotychczas wydanych i nie jest to zbyt wysoka ocena, ale daję jej marne 3/10.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję EditioRed.

wtorek, 20 czerwca 2023

 

J.T. Geissinger

„Bezwzględne serca”

Malek Antonov to mit, żywa legenda, duch. Ten zabójca na usługach Bratwy budzi taki strach, że wielu boi się nawet wymawiać jego imię. Kiedy mężczyzna obierze sobie kogoś za cel, jego dni są już policzone.

Tym razem jednak dla Maleka sprawa jest natury osobistej. Szuka człowieka odpowiedzialnego za śmierć brata. Zaczyna od kobiety, jego zdaniem, związanej z człowiekiem, którego chce zniszczyć.

Jednak to nieprawda. Riley Rose nie jest osobą, za którą miał ją Malek. Ale to nie szkodzi, on i tak postanawia ją zatrzymać. Kobieta ma być zadośćuczynieniem za to, co Malek stracił. Jedyną szansą, jaką Riley widzi dla siebie, jest zaprzyjaźnienie się z potworem.
Jednak przyjaźń to nie jest to, czego potwór od niej pragnie.

„Bezwzględne serca” to już trzeci tom serii Królowe i Potwory. Byłam ciekawa, co tym razem autorka za historię nam przedstawi. Czy wciągnę się jak w poprzednie tomy, czy jednak tym razem będzie odwrotnie? Ogólnie pomysł na fabułę, jak i wykonanie uważam za nawet udane, chociaż to kalka poprzednich części, jednak nie wszystko mi się niestety podobało. Spotykamy tu Riley, która jest młodszą siostrą Sloane. Kobieta zaprasza ją do siebie, by spędziły trochę czasu razem, bo niestety dziewczyny nie miały ze sobą najlepszego kontaktu. Gdy Riley przyjeżdża, nie ma pojęcia, że wpadła w sam środek mafijnych porachunków, bowiem na faceta jej siostry czyha pewien osobnik, który chce się na nim zemścić. Tylko, że gdy Malek dostrzega Riley, postanawia trochę zmienić swoje początkowe plany i zatrzymać ją dla siebie, jako zadośćuczynienie poniesionej straty. Jednak nie przewidział, że kobieta nie jest taka, za jaką ją na początku uważał...

Jak potoczy się ta opowieść, tego musicie się już dowiedzieć sami.

Książkę czytało się naprawdę szybko i wkręciłam się w tę opowieść. Znalazłam tu wiele rzeczy, które lubię w takich wątkach, ale była jedna rzecz, która nie wierzę, że to piszę,  miejscami mi przeszkadzała. Na ogół bardzo lubię humor wpleciony w historie, ale oczywiście wszystko z umiarem. Tu niestety autorka za bardzo się nakręciła i odczuwałam, jakbym miała do czynienia z jakąś parodią. Odnosiłam wrażenie, że w pewnych sytuacjach pisarka, jakby nie wiedziała, co napisać, to postanowiła, że zastąpi to dziecinnymi odzywkami rodem z podstawówki. Uważam, że w książkach potrzebna jest odrobina wątków humorystycznych, ale z umiarem. Czasami mało znaczy dużo, a tu tego po prostu było naprawdę jak dla mnie za wiele.

Może przejdę pokrótce do bohaterów. Riley hmm... ciężko mi się na jej temat wypowiedzieć, bo nie była zła, umiała się postawić i nie siedziała niczym szara myszka pod miotłą, tylko prawie cały czas załaziła za skórę Malekowi. Ale wkurzały mnie jej odzywki. Czasami się śmiałam, bo były adekwatne do sytuacji, ale większość po prostu nie mogłam zdzierżyć, bo zachowywała się jak typowa gówniara. W sumie nie ma jej wieku chyba nigdzie podanego albo to przeoczyłam, ale jest na pewno osobą dorosłą. Mam co do niej mieszane uczucia i lubiłam ja tak 50/50. Autorka chciała chyba ją stworzyć na podobieństwo siostry, co niestety nie wyszło za dobrze. Natomiast Malek to bezwzględny mężczyzna i zabójca, który ma na celu sprzątnięcie Declana O’Donella. Jednak w oko wpadła mu Reily, która nie była dla niego obojętna. Grał przed nią brutala, który ją szantażował i jej groził. Mam słabość do złych facetów, więc Maleka polubiłam, chociaż też czasami te jego teksty wołały o pomstę do nieba.

Między bohaterami było czuć chemię już od pierwszego ich spotkania. Pociągali się wzajemnie i walczyli ze sobą słownie. Ich początkowe krótkie zbliżenia były gorące i te późniejsze także. A jeszcze bym zapomniała strasznie mnie drażniło nadużywanie słowa „aye”. Jak je widziałam, któryś raz z kolei to miałam ochotę wywalić książkę przez okno. Nie wiem, co Wam tu jeszcze mogłabym napisać. Może to, że kilka razy występują tu też rozdziały z punktu widzenia bohaterów z poprzednich części. Fajny to dodatek.

Reasumując „Bezwzględne serca” to dobra książka, ale niestety w mojej ocenie najsłabszy tom i z przesadzonym humorem, bo na pewno Pani Geissinger nie chodziło o to, by napisać parodię, a niestety miejscami tak odczuwałam. Mimo wszystko zachęcam Wam do sięgnięcia po ten tom, jeśli czytaliście poprzednie. Moja ocena to 6,5/10.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.

 


poniedziałek, 19 czerwca 2023

 

A. E. Murphy - „Nie ten brat” & „Który z nich”

„Nie ten brat”

Kiedy osiemnastoletnia Gwen poznaje Caleba uważa, że właśnie spotkała swój ideał. Chłopak jest po prostu perfekcyjny. Zaczynają się ze sobą umawiać, a świat nie może być piękniejszy, aż do momentu… gdy związek się kończy.

Gwen zostaje zupełnie sama. Bez dachu nad głową, bez pieniędzy i w dodatku z małym sercem bijącym w rytm jej własnego. Co ona teraz pocznie?

Zmuszona porzucić szkołę kulinarną, pracę, której potrzebuje, i dom, który stworzyła z Calebem, znajduje ratunek w niespodziewanym miejscu. Nathan, brat Caleba, oferuje Gwen zamieszkanie w jego domu. Mężczyzna może jej pomóc ze względu na Caleba, ale to nie znaczy, że obdarzy ją ciepłymi słowami.

Nathan jest bardzo skryty, a jego serce wydaje się zamarznięte. Czy jednak istnieje szansa, żeby on i Gwen zostali chociaż przyjaciółmi?

„Który z nich”

Gwen czuje się rozdarta. To, co wydaje się niewłaściwe, jest jednocześnie idealne dla niej. W jej sercu walczą ze sobą skrajne emocje. Kobieta nie potrafi rozszyfrować Nathana – mężczyzna wciąż pozostaje dla niej zagadką.

Próbuje ułożyć sobie życie jako samotna matka i nie jest zamknięta na nowe związki. Jednak z jakiegoś powodu Nathan wydaje się zazdrosny o innych mężczyzn. O co tu chodzi? Czyżby coś do niej czuł? Myślała, że stanowi dla niego tylko ciężar.

Tymczasem między nimi wciąż wisi cień Caleba i tego, co po sobie pozostawił. Jej serce wciąż nie jest wolne. Jednak to serce Nathana wydaje się zamarznięte.

Dziś przychodzę do was z troszkę inną recenzją, ponieważ postanowiłam napisać jedną wspólną dla obu tomów. Z twórczością autorki spotkałam się już wcześniej za sprawą „Bezwzględnego”. Tą historią byłam zachwycona, była mroczna, popaprana i bardzo mi się podobała, dosłownie przez nią przeleciałam, bo czytałam ją w każdej wolnej chwili. Dlatego, gdy zobaczyłam opisy tych dwóch tomów, byłam ich bardzo ciekawa, napaliłam się na nie, jak szczerbaty na suchary, tym bardziej, że pióro autorki było w tamtym przypadku świetne. Cóż zaczęłam czytać „Nie tego brata” i z ogromnego uśmiechu, który gościł na mojej twarzy, początkowo zrobiło się zaskoczenie, a później... cóż rechot i pytanie „co tu się kuźwa wydarzyło?”. Ale nie poddawałam się i brnęłam dalej w tę jakże zacną powieść i z czystej ciekawości przeleciałam od razu przez drugi tom i wiecie co, tak zmarnowanego czasu nie miałam już dawno. Pióro autorki, kurczę nawet nie wiem jak to skomentować, ale na poziomie okropnym, miałam wrażenie, jakbym czytała książkę nastolatki. Cała fabuła była po prostu komiczna, już od samego początku nie wiedziałam, jak mam na to zareagować. Miałam co do tych powieści ogromne oczekiwania, ale jeszcze chyba na żadnej historii tak mocno się nie zawiodłam. Nie będę nawiązywała do wydarzeń drugiego tomu, co więcej, o pierwszym za wiele też nie powiem, bo nie ma tak naprawdę o czym. Opowieść zaczęła się słodko pierdząco, aż jednorożce rzygały tęczą, a po chwili przechodzimy do takiej patologii, że głowa mała. Ja naprawdę nie wiem, co tu się odwaliło i skąd tak wiele pozytywnych opinii do tej historii. Zachowanie bohaterów było na poziomie podstawówki, nieprzemyślane, irracjonalne mogłabym nawet określić debilne. Chemia między nimi jest praktycznie zerowa, a znaleźć jakąkolwiek więź z nimi graniczy dosłownie z cudem. Zachowanie i przemyślenia bohaterki, a także cała fabuła kulała do tego stopnia, że mi ta opowieść tak naprawdę z głowy już wyparowała. Miały to być, jak się mogę jedynie domyślać, popaprane historie, a wyszła gówniana komedia. Jeśli mam być szczera, to czas spędzony przy tej książce jest dla mnie stracony. I przykro mi ale obu tomom daję aż 1/10 gwiazdek.

Za możliwość przeczytania książek dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

 Tijan - „Insiders”


Nawet życie na uboczu nie uratuje jej przed szaloną namiętnością oraz tym, co zgotowała jej rodzina… 

Bailey z mistrzowską gracją porusza się po świecie komputerów. Wszystko wskazuje na to, że czeka ją świetlana przyszłość i zawrotna kariera. Ale właśnie wtedy jej życie wywraca się do góry nogami. Próba porwania przez tajemniczą organizację Arcane to dopiero początek. Nieoczekiwanie Bailey w końcu dowiaduje się, kim jest jej ojciec. Poznaje także mrocznego i pociągającego Kashtona, który oferuje jej coś na kształt pomocy. Jak skończy się dla Bailey ta pokręcona relacja?   

Outsiderka, skupiona do tej pory przede wszystkim na swojej komputerowej pasji, nagle poznaje swoją rodzinę i trafia do świata, który jest jej zupełnie obcy – pełnego bogactwa, dekadenckich rozrywek, namiętności i niebezpieczeństw czyhających za każdym rogiem. Czy Bailey dokona właściwych wyborów? Jedno jest pewne – nic już nie będzie przewidywalne. 


Bardzo lubię książki Tijan i po wszystkie sięgam z ogromną przyjemnością, fakt, że jeszcze nie wszystkie przeczytałam, ale większość. Niebawem oczywiście mam zamiar ponadrabiać zaległości. Kilka dni temu w moje łapki trafił pierwszy tom serii „Insiders”. Sam opis bardzo mnie zaciekawił i nie do końca wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Gdy zaczęłam czytać, po raz kolejny podczas lektury książki tej autorki miałam na twarzy ogromny uśmiech. Bawiłam się podczas czytania świetnie, ale po kolei. Zacznę może od bohaterów, których bardzo polubiłam. Początkowo miałam obawy co do postaci Bailey, że okaże się głupio mądrą cwaniarą, ale im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym coraz większego przekonania nabierałam, że jest równą babką. Mądra, sprytna i odważna, pomimo traumy, jaką ma nie robiła z siebie, nie wiadomo kogo, tylko dzielnie stawiała czoła swoim problemom. Natomiast Kash, o mamo, to mój kolejny książkowy mąż. Uwielbiam to, jaki jest, opanowany, niewzruszony, pewny siebie, tajemniczy, ale również czuły i opiekuńczy. Podobało mi się to, jak stopniowo się otwierał i zmieniała się jego postawa, bo do samego końca pozostawał mężczyzną z krwi i kości, a nie, że raptem zrobiła się z niego ciepła klucha.

Autorka w genialny sposób pokazała w tej lekturze, jak ważne są wartości rodzinne, jak ogromne znaczenie mają ludzie, którzy znajdują się w naszych kręgach i co wnoszą do naszego życia. Jeżeli chodzi o samą książkę i postacie, które się tu pojawiły, to nie ukrywam, że chętnie poznałabym historie każdego członka tej rodziny w osobnej książce, bo są to naprawdę intrygujące postacie i liczę na to, że autorka nam to da.

Całą fabułę oceniam na 9/10. Bawiłam się przy tej książce świetnie i bardzo się cieszę, że już w lipcu wychodzi trzeci i tym samym ostatni tom tej trylogii, dlatego poczekam, aż zostanie wydany i sięgnę wtedy ciągiem po pozostałe dwie części. Was gorąco zachęcam do tego, abyście przeczytali tę powieść, ponieważ gwarantuję, że się nie zawiedziecie.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Niegrzecznym Książkom.

piątek, 16 czerwca 2023

 

Penelope Douglas

„Płomienie”


Wszyscy wiedzieli, jak wielką nienawiścią Jared darzył Tatum w szkole średniej. Zamienił jej życie w prawdziwe piekło, a jednak przecież później się dogadali. Zostali parą. Stali się nierozłączni.

A mimo tego dwa lata później nie są już razem.

Jared jest teraz znanym kierowcą wyścigowym i rzadko odwiedza rodzinne strony.

Sytuacja się zmienia, kiedy na prośbę matki postanawia wrócić. Przecież zapewniła go, że Tatum nie ma w mieście. Nie chciał już nigdy więcej widzieć byłej dziewczyny.

Ani ona, ani on nie byli przygotowani na to spotkanie, podczas którego nienawiść wisiała w powietrzu, gęsta jak chmura gradowa, ale było coś jeszcze… Pożądanie.

Jednak Tatum ma teraz chłopaka, a Jared to dla niej tylko wspomnienie. Ona już nie jest tamtą dziewczyną sprzed lat i nigdy nie będzie.

Uwielbiam serię Fall Away, a “Dręczyciela” czytałam już tyle razy, że nie potrafię tego zliczyć. W moje rączki wpadł kolejny tom „Płomienie”, dzięki któremu po raz kolejny wracamy do życia Jareda i Tate, które nie ułożyło się tak, jak powinno. Szczerze mówiąc, gdy w opisie przeczytałam, że oni się rozstali, byłam zła i zastanawiałam się, czy przeczytać tę opowieść, bo nie chciałam sobie psuć wyobrażenia o bohaterach, jak i o całym cyklu. Przeczytanie tej lektury zajęło mi dokładnie jeden niepełny dzień. Czy byłam zadowolona z tej części? Myślę, że tak, chociaż czasami były momenty, kiedy się irytowałam.  Nie będę przybliżać fabuły, tylko skupię się na swoich odczuciach.

Pierwsza połowa książki troszkę mnie irytowała, a w szczególności Tate. Lubiłam tę dziewczynę, chociaż czasami jej zachowanie było tak wkurzające, że miałam ochotę ją centralnie trzasnąć. Rozumiałam poniekąd jej cierpienie, ale mimo wszystko było to chwilami dziecinne. Natomiast Jared, jeny jak ja uwielbiam tego bohatera. Szkoda mi go było, bo cierpiał i miałam ochotę go cały czas tulić.

Ogólnie pomysł na fabułę był fajny, ale też nie jakiś oryginalny i praktycznie wszystko było do przewidzenia. Nie było żadnego elementu zaskoczenia i troszkę szkoda, ale nie było źle. Fajnie, że po raz kolejny mogliśmy spotkać bohaterów z poprzednich tomów i przy okazji mogliśmy się dowiedzieć, co u nich słychać. Relacja między Tate a Jaredem była gorąca, bo wciąż łączyło i przyciąganie oraz wzajemna adoracja pomimo tego, że nie byli już razem. W tej części autorka bardziej skupiła się na relacji bohaterów, niż na gorących wątkach, których jest naprawdę malutko. Jak mam być szczera, to było dobre posunięcie. Jeżeli czytaliście poprzednie tomy tej serii, to koniecznie przeczytajcie i ten. Chociaż Tate mnie wkurzała, to i tak książka wypadła świetnie. Polecam i oceniam 8/10.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Niezwykłe Zagraniczne.

 


środa, 14 czerwca 2023

 

Natasha Knight

„Pionek diabła”

Isabelle
Jericho St. James pragnie zemsty na mojej rodzinie. Jest potężnym, obrzydliwie bogatym i najbardziej niebezpiecznym człowiekiem, jakiego znam. A ja do niego należę.
Uwięził mnie. Planuje uczynić swoją żoną. I postawił sprawę jasno – będę sypiać w jego łóżku.
Ale bestia ma tajemnicę. Jedną jedyną słabość, która sprawia, że nie mogę jej nienawidzić.
Córkę.
I zrobi wszystko, by ją ochronić.

Jericho
Bishopowie odebrali mi coś, czego nie da się odkupić za żadne pieniądze. Ale życie za życie. Teraz ja im coś odbiorę.
Isabelle to pionek idealny.
Zniewolę ją. Uczynię swoją żoną. Będzie należała do mnie pod każdym względem. A gdy dostanę od niej to, czego pragnę, wymażę rodzinę Bishopów z ludzkiej pamięci, jakby nigdy nie istnieli.

Książki Natashy Knight miałam już okazję czytać i zdecydowanie polubiłam się z jej piórem. Tym razem w moje rączki trafiła opowieść „Pionek diabła”, której bardzo byłam ciekawa. Niestety dopadła mnie niemoc czytelnicza, przez co książki niestety zeszły na dalszy plan. Jednak wreszcie wena wróciła, więc od razu zabrałam się za tę historię. Spotykamy tu Isabelle, której życie zostało naznaczone od bardzo dawna. Jest Bishopówną, wrogiem i dojściem do celu. Młoda kobieta z początku niczego nie rozumie, ale gdy zamieszkuje w posiadłości Jericha St. James’a, tajemnice zaczynają wychodzić na światło dzienne...

Bardzo podobała mi się ta książka i spędziłam z nią miłe chwile. Szczerze nie spodziewałam się takiego obrotu spraw i nie raz miałam gęsią skórkę na ciele. Jericho to kawał sku...rczybyka i tyle razy miałam ochotę go trzasnąć w łeb czymś ciężkim. Szkoda mi było Isabelle, bo dziewczyna tak naprawdę była Bogu ducha winna, a musiała zapłacić za grzechy swojej rodziny. Jednakże miałam do Jericha słabość, bo co ja zrobię, że lubię takich brutalnych i aroganckich bohaterów. Natomiast Isabelle okazała się naprawdę fajną postacią. Mimo swojego młodego wieku  nie stała się osobą, która bałaby się własnego cienia. Pokazywała pazurki, co mi w niej imponowało. Współczułam jej, bo to, co St. James jej czasami robił, było wręcz okropne. Ale dziewczyna podnosiła się i kroczyła z dumnie podniesioną głową.

Uważam, że autorka dobrze ujęła relację tej dwójki mimo tego, że nie była ona normalna. Rozumiem, co chciała przedstawić, dlatego fabuła i akcja mi się podobały. Dodatkowo całość uzupełniały sceny zbliżeń (uff było hot), jak i przebłysków dobroci. Szczerze mogę Wam polecić tę lekturę, bo mnie ona przypadła do gustu. Czekam też na drugi tom, bo zakończenie było takie, że... Wrr ja już muszę wiedzieć, co dalej :D

Oceniam książkę 8/10.

 

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Papierówka.

                



 Ava Harrison - „Zepsute królestwo”


Mówią, że Cyrus Reed jest bezwzględny i twardą ręką rządzi podziemiem. To przestępca morderca i potwór zarządzający gigantycznym majątkiem. Ktoś taki jak Ivy nigdy nie powinien stanąć na jego drodze.

Ale dzieje się inaczej.

Jedna gra w pokera, podczas której padła o jedna obietnica za dużo, sprawiła, że życie Ivy przestało już należeć do niej. Ojciec ją sprzedał.

Dziewczyna budzi się w nieznanym miejscu. Jest obolała i przerażona. Okazuje się, że znalazła się na prywatnej wyspie Cyrusa Reeda. Mężczyzna twierdzi, że zabrał ją tam, aby uratować jej życie. Jednak Ivy wolałaby wiedzieć, kto ocali ją przed nim.


Gdy zobaczyłam w zapowiedziach tę książkę i przeczytałam jej opis, wiedziałam, że na pewno po nią sięgnę. Ogromny uśmiech na mojej twarzy gościł, gdy dostałam tak bardzo wyczekiwaną przeze mnie lekturę, jednak tak jak pisałam już w wielu poprzednich recenzjach, nie mam kompletnie zapału do czytania i tak naprawdę, gdy biorę jakąkolwiek książkę do rąk, mogę wręcz nawet stwierdzić wstręt. Czytam po prostu na siłę. Minęło prawie pół roku, odkąd ta lektura do mnie dojechała i jak widać, dopiero teraz udało mi się przełamać i ją przeczytać. Styl pisania autorki bardzo mi się podobał, był lekki i przyjemny dla czytelnika a przejścia pomiędzy rozdziałami był płynne i nie było jakiegoś mocnego przeskoku pomiędzy czasem, w jakim się działy wydarzenia. Cała oprawa jest też rewelacyjna, ponieważ jest to jedna z tych okładek, które bez wątpienia przyciągają wzrok i zachęcają do lektury, chociaż nie ma na niej, jak widać kolejnej gołej klaty, czy też roznegliżowanej pary. Jest skromna, ale ma w sobie to coś. Dość już o zewnętrznej oprawie, przejdźmy do treści. No i cóż, co do fabuły mam troszkę mieszane uczucia, ogólnie książka mi się podobała, było sporo akcji, ale fabuła nie była zagmatwana, wręcz przeciwnie dość mocno przewidywalna. Liczyłam troszkę na to, że będzie krwawiej, bardziej zawile i przede wszystkim dostanę mocną mafię, i w tym przypadku troszkę się zawiodłam. Sam opis sugeruje nam, że dostaniemy mocnego bezwzględnego bohatera, mafioza z krwi i kości, potwora, a dostałam, hmm... no dobrze momentami był wyrachowany, zimny i bezlitosny, ale przy Ivy, kurde, no typowa ciepła klucha. Za to główna bohaterka też jakoś za bardzo się nie stawiała i szybko podporządkowała się swojemu losowi i temu, co ją czeka, fakt miała cięty język, ale i tak trochę za szybko mu ulegała.

Ogólnie całą książkę czytało się bardzo dobrze, zabrakło mi jednak tutaj większej ilości krwawych porachunków i jakiegoś elementu zaskoczenia. Pomimo tego, czytało mi się tę lekturę bardzo dobrze i spędziłam przy niej miło czas. Was zachęcam do tego, abyście ją przeczytali i wyrobili sobie opinię sami. Ja oceniam ją 6/10 gwiazdek.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

wtorek, 6 czerwca 2023

 

Jamie Begley

„Knox”

Knox, były żołnierz Navy Seal, znalazł swoje miejsce wśród bikerów z The Last Riders, ale nawet oni nie uratują go przed niechybnym wtrąceniem do więzienia. Mężczyzna został wrobiony w morderstwo i żeby się z tego wygrzebać, będzie potrzebował dobrego prawnika, a właściwie prawniczki.

Diamond Richards jest kobietą zupełnie inną niż te, którymi na co dzień interesuje się Knox. Ubrana w eleganckie ciuchy, poważna i oddana pracy. To kobieta, o której motocyklista mógłby tylko pomarzyć. Ale czy na pewno?

Diamond nie potrafi zaprzeczyć, że umięśniony biker wywołuje w niej uczucia, jakich wcześniej nie znała. Jest dziki i nieokiełznany, a bronienie go w sądzie będzie dla niej prawdziwym wyzwaniem.

To już trzeci tom serii The Last Riders. Tym razem autorka przedstawiła nam opowieść Knoxa oraz Diamond. Mężczyzna zostaje wrobiony w morderstwo i jego niewinności musi dowieść rudowłosa kobieta, która początkowo nie chce się zgodzić, jednak w końcu przyjmuje to zlecenie. A później... Tego już musicie dowiedzieć się sami :D

Uważam, że autorka fajnie przedstawiła ten tom. Mamy tu bikera, który słynie z tego, że lubi dziki i nieokiełznany seks. Jest kobieciarzem i się z tym nie kryje. Jego postać została wykreowana ciekawie i szczerze go lubiłam. Pani Begley wyjaśnia nam w książce, dlaczego Knox stał się właśnie taki, chociaż mogła bardziej pociągnąć ten temat. Gdy poznał Diamond, ciągnęło go do niej, a jednocześnie tego nie chciał, ale wiadomo, że pokusa była silniejsza. Natomiast Diamond to prawniczka, która ma charakterek. Prowadzi kancelarię prawną, gdzie nie ma zarąbistych zleceń. Jednak, kiedy trafia się okazja bronienia Knoxa i dobre wynagrodzenie, podejmuje się tego. Przy Knoxie stara się być profesjonalna, ale jej to nie wychodzi. Ulega pokusom, które mogą jej przynieść złamane serce, bo dobrze zna jego reputację. Lubiłam ją, bo nie była ciepłą kluchą i okazała się naprawdę pomocną osobą.

Oczywiście spotykamy tu również bohaterów poprzednich części, jak i kolejnych. Miło było powrócić, by śledzić ich losy. Najbardziej czekam na tom Shade’a, bo coś czuję, że tu to dopiero będzie się działo. Wracając do „Knoxa”, to bawiłam się przy tej książce naprawdę dobrze. Przeczytałam ją w jeden wieczór, gdzie ostatnio jakoś to czytanie idzie mi strasznie wolno. W sumie ta historia nie ma nawet 300 stron i druk jest spory, to może dlatego :D Miejscami lektura była przewidywalna, ale nie wszystko udało mi się odgadnąć, więc to duży plus. Było kilka scen zbliżeń, lecz nie były one opisane jakoś wulgarnie, chociaż niektóre były trochę wyuzdane. Jednak nie czytało się tego źle. Było fajnie. Do tego jeszcze pewne tajemnice zostały wyjaśnione, więc byłam naprawdę zadowolona.

Jeżeli czytaliście „Razera” oraz „Vipera” to musicie koniecznie sięgnąć i po „Knoxa”, bo z tomu na tom wydaje mi się, że ta seria autorce wychodzi coraz lepiej. Polecam i oceniam książkę 8/10.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.

 


poniedziałek, 5 czerwca 2023

 

Meghan March

„Kłamiesz, kochanie”


Minęło dziesięć lat od strasznych wydarzeń, które spotkały Valentinę Noble. Teraz dziewczyna była znacznie silniejsza. Sądziła, że jest gotowa na to, aby zapomnieć o przeszłości. O potworze, który wydawał się porządnym facetem, a urządził jej piekło na ziemi. To było już za nią, on leżał w grobie, a ona powoli odżywała. I chciała być szczęśliwa, żyć z dala od niebezpiecznych ludzi. Los jednak chciał inaczej. Któregoś dnia, podczas poszukiwań zaginionej pracownicy, wkroczyła w niebezpieczny świat rządzony przez pewnego swojej siły Rixa.

Rix był bossem jednego z największych gangów w mieście. Podległą sobie dzielnicą rządził żelazną ręką, brutalnie, choć na swój sposób sprawiedliwie. Valentina zafascynowała go niemal natychmiast. Miała klasę, była seksowna, tyle że pochodziła ze świata, do którego on nie miał wstępu. Nie powinien był nawet o niej myśleć, a co dopiero jej pragnąć ― ale nie potrafił powstrzymać swoich pragnień. Szybko zrozumiał, że dla niej jest gotów na wszystko. Na łamanie zasad, którymi dotąd się kierował, i na rozlew krwi. Nie sądził jednak, że będzie się musiał mierzyć z kłamstwami. Jej... i własnymi.

Na początku wszystko było oczywiste. Piękna właścicielka galerii sztuki. Srebrnooki gangster. Pożądanie. Namiętność. Kiełkujące uczucie. Tylko że w tym świecie nic nie jest takie, na jakie wygląda. Kłamstwa, niedopowiedzenia i domysły przysłaniają prawdę.
A prawda bywa trudna do zniesienia.

Czy odważysz się dostrzec prawdę schowaną pod kłamstwami?

To już piąty tom serii Sekrety i Namiętności i kolejna historia, którą stworzyła autorka. Ogólnie podoba mi się pióro Pani March i mam od niej kilka książek, które naprawdę lubię, jednak trafiały się i takie, które mniej mi przypadły do gustu. Właśnie w tym momencie tak się dzieje. Mam mieszane uczucia, co do opowieści „Kłamiesz, kochanie”. W ogóle nie mogłam się wkręcić w fabułę. Wydawało mi się, że niektóre wątki, są wręcz pisane na siłę. Bohaterowie mnie do siebie nie przekonali i nie czułam z nimi żadnej chemii. Aż sama jestem zaskoczona.

Szczerze, to nawet nie wiem, co mam Wam w tej recenzji napisać, bo mam kompletną pustkę. Rzadko mi się to zdarza, ale jak już, to zawsze wykrzeszę z siebie tych parę zdań o fabule, ale w tym przypadku, nie jestem w stanie.  Wynudziłam się, jak mops to raz, zachowanie głównej bohaterki mnie irytowało, Rix jeszcze był spoko, bo lubię bad boy’ów. Ale to wszystko, co mogę na ich temat powiedzieć. Co mi się podobało, to sceny zbliżeń, bo tu było, chociaż cokolwiek czuć.

Wiem, że praktycznie nic się z tej recenzji nie dowiedzieliście, ale nie wiem, co tu się stało. Po prostu nie jestem w stanie napisać nic więcej. Wynudziłam się i na pewno do tej części nie powrócę. Jak coś to nie ma połączenia z poprzednimi tomami, więc możecie czytać jak najbardziej każdą część osobno.

Niestety tym razem nie kupiła mnie opowieść Meghan March, nad czym ubolewam. Nie polecam Wam książki i daję jej ocenę 3/10.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Editio Red.


 

J.T. Geissinger

„Bezwzględne pragnienia”

Świat gangsterów w charakterystycznym, humorystycznym stylu J.T. Geissinger!
Sloane Keller budzi się w nieznanym miejscu w obecności mężczyzny, który odpowiada za jej porwanie. Dowiaduje się, że została odurzona narkotykami, a podczas uprowadzenia złamała komuś nos.

Dziewczyna powoli przypomina sobie zdarzenia z poprzedniej nocy oraz stojącego przed nią człowieka. To Declan O’Donnell. Mężczyzna, który wepchnął ją do samochodu i uwięził.

Jednak ich rozmowa nie jest naznaczona błaganiami dziewczyny, a raczej zabawnym przekomarzaniem. Lecz Sloane nie będzie do śmiechu, kiedy się dowie, że Declan obwinia ją o rozpoczęcie mafijnej wojny, w której zginęli jego ludzie, i to ona będzie musiała za to odpowiedzieć.

Powiem szczerze, że bardzo czekałam na „Bezwzględne pragnienia”, ponieważ byłam ciekawa, jaką historię autorka stworzyła dla Sloane. Tym bardziej po epilogu, gdzie kobieta została porwana. Czy zostałam usatysfakcjonowana? Pewnie, że tak. Dla mnie dziewczyna jest po prostu genialna. Ma w głębokim poważaniu to, że została uprowadzona, no dobra może nie aż tak do końca, ale nie siedzi cichutko, jak ofiara, myśląc, co się z nią stanie. Ma niewyparzoną buzię i nie ułatwia nic swojemu porywaczowi. Lubię ją, bo właśnie takie bohaterki sprawiają, że książki czyta się z przyjemnością. Natomiast Declan to facet pewny siebie, arogancki i do tego boss irlandzkiej mafii. Nie miał łatwo ze Sloane. Był zaskoczony tym, że dziewczyna się go nie boi. Na każde jego zdanie, ona odpowiadała mu dwoma, czym go wkurzała, ale i imponowała. 

Ich potyczki były ciekawe i zabawne, jednak jak dla mnie to było tego zdecydowanie za dużo, bo niektóre te przepychanki były strasznie dziecinne. Jak w przedszkolu, co mi nie pasowało, ale starałam się przymykać na to oko. Autorka zdecydowanie postarała się, by na nowo wciągnąć czytelnika do gangsterskiego świata. Akcja zdecydowanie była dynamiczna, były zwroty akcji, tajemnice, które ujrzały światło dzienne, co było dobrym posunięciem.  Pani Geissinger w świetny sposób w swoich książkach łączy humor z powagą i podniosłymi sytuacjami. Takie książki, aż chce się czytać.

Oczywiście nie zabraknie tu gorąca, bo gdy Sloane i Declan się do siebie zbliżają iskry, aż od nich buchają. Co do wątku mafijnego, to był ok, chociaż malutko i nie było mocno, a szkoda. Jednak relacja głównych bohaterów mi to wynagrodziła.

Jeżeli czytaliście pierwszy tom, to po ten musicie sięgnąć obowiązkowo. Ja się naprawdę świetnie bawiłam i na pewno jeszcze do tej serii powrócę. Już niedługo w moje rączki wpadnie trzeci tom, więc je już zacieram, by poznać kolejną historię. Polecam i oceniam książkę 8/10.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

 

 



  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...